Sebastian Majewski od 1 lipca br. jest w trasie i realizuje projekt „100 000 km z marszu”. Podróżnik zawitał do Gdowa 10 listopada.
– Na czym polega Pana niezwykły projekt?
– Planuję przejść dystans 100 000 km spacerując wyłącznie po Polsce. Kolejnym głównym założeniem tego projektu jest również to, aby ten marsz trwał nieustannie. Nie przewiduję żadnego dnia przerwy. Gdyby z jakiegoś powodu doszło do całodobowego postoju, cała idea legnie w gruzach, bez względu na to, na jakim etapie wędrówki będę. Jeżeli pomyślnie ukończę ponad 10-letnią przygodę, to być może zdołam ustanowić rekord świata, a mój wyczyn zostanie wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa. O ile się nie mylę, do tej pory nikt nie przekroczył bariery 100 000 km marszu. Zdaję sobie sprawę na co się porywam, ile będzie kosztowało mnie to wysiłku, wyrzeczeń i trosk. Chyba tylko cud może sprawić, że mi się uda. Wystartowałem 1 lipca br. z Rysów i tam też chcę zakończyć moją wędrówkę. Pierwszym etapem jest Małopolska, następny będzie Śląsk. Później kolejno odwiedzę pozostałe województwa.
– Trafił Pan na ciężki czas, trwa pandemia…
– To prawda, czasy są bardzo kłopotliwe. Ograniczam więc kontakty z osobami postronnymi do absolutnego minimum i to mi się udaje. Aby zorganizować miejsce postojowe, w którym przy okazji mogę spędzić noc, w pierwszej kolejności staram się dotrzeć do innych drogą telefoniczną. Najczęściej po kilku rozmowach trafiam na życzliwą duszę. Jeżeli moi rozmówcy nie są co do mnie przekonani, to czasami zdarza się, że poszukuję punktu zaczepienia będąc już na miejscu. Owszem, rozmawiam z innymi bezpośrednio, ale jest to najwyżej kilka osób w ciągu dnia. Unikam skupisk ludzi, nie zbliżam się do przystanków autobusowych i dworców, omijam kościoły, w których odprawiane są msze, nie zaglądam do sklepów, ani galerii. Na chodnikach widuję pojedyncze osoby, dopiero w centrum dużych miast pojawia się realne ryzyko przymusowego obcowania z większą liczbą rodaków. Większość czasu wędruję zupełnie sam. I tak mam maseczkę, którą wymieniam regularnie.
– Gdzie Pan sypia?
– Najczęściej noc spędzam w remizach OSP, w klubach sportowych i świetlicach wiejskich. Czasami zdarzają się Domy Kultury. Bywały również plebanie. W połowie dnia jestem w stanie określić miejsce, w którym najprawdopodobniej się zatrzymam. Wyznacznikiem jest dystans, jaki muszę pokonać każdego dnia, czyli 25 kilometrów. Mniej więcej pomiędzy godziną 12 a 13 sięgam po telefon i zaczynam szukać konkretnych informacji w sieci internetowej, przeglądając strony różnych instytucji. Znajduję numer, dzwonię, tłumaczę czym się zajmuję i dopytuję o schronienie z dostępem do energii elektrycznej. Nic więcej. Doskonałym tego przykładem jest sytuacja, kiedy to zawędrowałem do Państwa gminy. Rozmawiałem z prezesem OSP w Gdowie, który jest jednocześnie sołtysem, i choć nie mogłem zatrzymać się w remizie, to z inicjatywy pana prezesa informacja o mnie dotarła do pana wójta, który pomógł mi znaleźć nocleg, za co serdecznie dziękuję.
– Jak wygląda Pana typowy dzień w podróży?
– Wstaję wcześnie, kończę pracę związaną z postprodukcją, planuję trasę, jem śniadanie, o ile mam coś do przegryzienia i około 9-10 rozpoczynam wędrówkę. W każdej miejscowości, przez którą przechodzę, staram się zobaczyć najciekawsze obiekty. Niektóre odwiedzam po raz pierwszy, inne znam z poprzedniej wyprawy. Obecnie przemieszczam się Szlakiem Drewnianej Architektury Małopolski, więc na brak atrakcji nie mogę narzekać. Kiedy dochodzę do miejsca docelowego, biorę się do pracy. Przez 6-7 godzin drobiazgowo dokumentuję kończący się dzień. Zgrywam i porządkuję zdjęcia oraz filmy, które publikuję na kanale YouTube „Skrzat Odkrywca” oraz na profilu Facebook. Następnie wprowadzam do tabel statystycznych szereg różnych danych, np. pokonany dystans, czas marszu, nazwy odwiedzonych miejscowości, warunki pogodowe, jakie towarzyszyły mi w ciągu dnia, itp. Około północy ledwo żywy kładę się do snu, by po 5-6 godzinach wstać i rozpocząć wszystko od nowa.
– Wspomina Pan o poprzedniej wyprawie. Może nam Pan coś więcej o niej opowiedzieć?
– Moja pierwsza podróż odbyła się w latach 2016 – 2019. Projekt, który wówczas realizowałem, nazywał się „Trakt Tajemnic”. Celem było odkrywanie całej Polski, województwo po województwie. Całość miała trwać i trwała 1001 dni. Wystartowałem w kwietniu 2016 r. ze Świnoujścia, a przygodę zakończyłem we wrześniu 2019 r. W cieniu Orlej Perci. Chciałem, podobnie jak teraz, przebyć całą drogę bez żadnych nieplanowanych przerw. Niestety nie udało się. Po ponad 300 dniach wędrowania złamałem nogę, co uziemiło mnie na 9 miesięcy. Chwila nieuwagi i mam pamiątkę do końca życia. Po tym czasie wystartowałem ponownie z tego feralnego miejsca, gdzie miałem wypadek. Wędrowałem i nadal wędruję ze śrubą wkręconą w kość piętową lewej stopy. Jest to dość kłopotliwe i bolesne, ale nie mam zamiaru rezygnować z tak błahego powodu. I choć z przygodami, to poprzedni projekt ukończyłem.
– Co Pan zabrał ze sobą w podróż?
– Przede wszystkim sprzęt elektroniczny, dzięki któremu mogą dokumentować przebieg trasy. Najważniejsze elementy mojego wyposażenia to zegarek z funkcją pomiarową GPS, laptop, kamera, telefon. Równie istotny jest porządny, solidny plecak, śpiwór oraz karimata, a także wygodne buty i wytrzymała, dostosowana do trudów pieszej przygody odzież. Jedne spodnie, jedna bluza, jedna kurtka, dwa komplety odzieży termoaktywnej, plus potrójny zestaw bielizny. I parasol! Coś, co jest bardzo użyteczne, a jednocześnie wyróżnia mnie w tłumie pozostałych podróżników. O pozostałych elementach wyposażenia nie będę wspominał. Pełno różnych drobiazgów. W końcu to nie dwutygodniowy wypad na biwak, a ponad 10-letnia podróż we wszystkich porach roku.
– Czy podoba się Panu Polska, którą Pan zobaczył? Jacy są ludzie?
– Polska jest niesamowicie pięknym i urzekającym krajem. Różnorodność tej części Europy jest tak wielka, że każdy znajdzie dla siebie punkt odniesienia do odbycia własnej wędrówki. Szlaków tematycznych jest mnóstwo, ścieżek spacerowo-rowerowych jeszcze więcej. Wspaniała architektura, bogata historia danych regionów, pomnikowe postacie, dzika natura na wyciągnięcie ręki. Pamiętajmy również o tym, że Polska mieni się czterema kolorami: wiosną, latem, jesienią i zimą. Tak więc jedno i to samo miejsce możemy poznawać na wiele sposobów. Niczego nam nie brakuje. W tym kraju jest wszystko, a nawet i więcej. Wciąż zachwycam się tym, czego doświadczam. A ludzie? Wszyscy zajęci są swoimi sprawami. Czasami ktoś spojrzy na mnie podejrzliwym, zaciekawionym wzrokiem. Polacy są z natury narodem otwartym, towarzyskim i życzliwym. Jeżeli już nabiorą do kogoś przekonania, to wyrywają z zawiasów bramy swojej gościnności. Wyłącznie dzięki zainteresowaniu i zaangażowaniu innych, byłem i jestem w stanie realizować podróżnicze projekty, za co wszystkim serdecznie dziękuję. Sam niewiele bym wskórał, razem możemy próbować przenosić góry.
– Skąd Pan do nas przybył i co udało się odwiedzić na terenie naszej gminy?
– Przyszedłem od strony Cichawy. Odwiedziłem m.in. Pierzchów, Niegowić, Marszowice i oczywiście Gdów. Przyznam, że nie wiedziałem, że parafia w Niegowici była pierwszą Karola Wojtyły. To była dla mnie niespodzianka. W Gdowie zobaczyłem rynek, kościół i cmentarz. Niestety przez cały dzień towarzyszyła mi mgła, która częściowo przesłoniła widok tych malowniczych okolic. Z Gdowa udałem się w kierunku Dobczyc.
– Życzę przede wszystkim zdrowia i wytrwałości w dalszej wędrówce, dużo szczęścia, przychylnie nastawionych ludzi i jak najpiękniejszej pogody.
– Dziękuję. Pozdrawiam wszystkich i zachęcam do aktywnego odkrywania Polski we własnym zakresie.
Rozmawiała Iwona Warchał