Byli dobrzy bokserzy, piękne walki…

Dziś Pan Władysław Kaim wiedzie nad Rabą w Gdowie spokojne życie, pod okiem troskliwej córki i swego zięcia. Jest podopiecznym Środowiskowego Domu Samopomocy w Zagórzanach, gdzie znalazł nie tylko opiekę, ale przede wszystkim towarzystwo. Kiedyś było całkiem inaczej. Żył intensywnie, był rozpoznawalny na krakowskich ulicach, pisały o nim gazety. I nikogo, kto w latach 50- i 60-tych choć trochę interesował się boksem to nie dziwi.

Pan Władysław był czołowym zawodnikiem Wisły, a później Hutnika, z którym odniósł najważniejsze zwycięstwa w swojej bokserskiej karierze. – Zacząłem walczyć jeszcze w szkole średniej – mówi pan Władysław – mój nauczyciel wychowania fizycznego był też trenerem bokserów AZS AWF. Kiedyś przyniósł do szkoły rękawice, więc z chłopakami próbowaliśmy swoich sił. Musiał zauważyć we mnie jakiś potencjał, skoro zaprosił mnie na treningi do AZS-u. Nastoletni Władek szybko złapał bokserskiego bakcyla.
Pan Władysław mówi bardzo skromnie „czasem wygrywałem”, jednak znalezione informacje mówią, że jako zawodnik stoczył w ringu 257 walk, z czego tylko 50 przegrał. Zwyciężał często pokonując rywala przez nokaut, rzadziej na punkty. To były czasy, kiedy boks był bardzo popularny. – Do hali Garaże na terenie ówczesnej Huty im. Lenina na walki przyjeżdżało ok. 3 tys osób, pewnie drugie tyle stało na zewnątrz, bo nie było miejsca, ale wtedy nasz klub odnosił sukcesy, byli naprawdę dobrzy bokserzy, piękne walki, to i publiczność była. Walczyłem m.in. z takimi sławami jak Jerzy Kulej czy Marian Kasprzyk – to byli bokserzy światowej sławy, medaliści olimpijscy – wspomina pan Kaim.

Jako dziecko odczuwałam popularność taty, oczywiście już wtedy był trenerem, nie brał udziału w walkach, ale jak jechaliśmy z nim do Krakowa na Rynek, to co chwila się z kimś zatrzymywał. Jednych znał osobiście, inni chcieli się przywitać, bo znali go z walk czy z gazet – mówi pani Marzena.
Władysław Kaim sam sięgnął dwukrotnie po tytuł Mistrza Polski, który wywalczył drużynowo z kolegami z Hutnika. Indywidualnie zdobył brązowy medal Mistrzostw Polski. Współpracował m.in. z takimi trenerami jak Józef Romanow, Feliks Stamm czy Bronisław Olejniczak. Walczył w  różnych wagach od papierowej do lekkopółśredniej, jednak najwięcej walk stoczył w wadze lekkiej i lekkopółśredniej. Po zakończeniu kariery zawodnika pan Władysław zaczął trenować innych.

Sport w domu państwa Kaimów był codziennością. Żona pana Władysława – Halina była gimnastyczką Wisły Kraków, a córki w szkole podstawowej kończyły klasy sportowe – Marzena lekkoatletykę, a jej siostra piłkę ręczną. Jednak choć często zabierał ze sobą na obóz sportowy Marzenę, dziewczyna nigdy nie stanęła w ringu.
– Żartuję, że moją przyszłą żonę całowałem przez szybę – śmieje się pan Władysław – Kiedy ja trenowałem boks, w sali obok, oddzielonej tylko szybą, trenowała Halina. Tam się wypatrzyliśmy, ciężko dziś powiedzieć, kto komu pierwszy się spodobał.
Po zakończeniu kariery sportowej państwo Kaimowie otworzyli z żoną pierwszy w Nowej Hucie sklep zoologiczny. – Czasem wpadali tam moi koledzy z drużyny, wielu z nich mieszkało i pracowało wtedy w Hucie, więc mieli blisko. Takie mieliśmy miejsce na wspominki sportowe – mówi pan Kaim.

Teraz sukcesy i stoczone walki pan Władysław wspomina ze swymi znajomymi z ŚDS w Zagórzanach i z rodziną. Państwo Kaimowie kupili działkę w Gdowie ponad 30 lat temu, jako miejsce na spotkania rodzinne, weekendy poza miastem. Pewnie wtedy nie sądzili, że dla jednego z nich to będzie dom na stałe. Gdy pan Władysław owdowiał, zaopiekowała się nim jego córka i jej mąż. Postanowili osiedlić się w Gdowie. – Tu my mamy dobrze, i tata ma dobrze. Jest nam na pewno wygodniej, niż mielibyśmy w bloku w Krakowie. Nie ma co tego porównywać – uważa pani Marzena.

Iwona Warchał

Udostępnij: