Tercet nieegzotyczny

Mają za sobą dziesiątki lat społecznej pracy, setki inicjatyw, tysiące godzin spędzonych „przy kuchni”. Maria Mleczko, Julia Jelonek i Stanisława Martyka przez kilka dekad zaangażowane były (i są nadal) w działalność Kół Gospodyń Wiejskich w gminie Gdów. Niedawno uroczyście – choć nietypowo ze względu na pandemię – podziękowano im za tę bezinteresowną pracę, która doprowadziła do rozkwitu tutejszych KGW.

MARIA

– Najistotniejsze jest to, żeby koła, obojętne pod jakim szyldem i czyim przewodnictwem dalej trwały, kultywowały potrawy, stroje, śpiewy… Żeby nie zaprzepaścić tego, co razem z wójtem udało się nam osiągnąć – mówi Maria Mleczko, związana z kobiecą organizacją od 48 lat, a od roku 2008 do niedawna przewodnicząca Gminnej Rady KGW. – Zleciało jak biczem strzelił, chociaż to szmat czasu. Nadeszła chwila odejścia, trudno, taka kolej rzeczy – przychodzi wiek, słabość, trzeba zrobić miejsce młodym koleżankom. Wierzę, że będą chciały pracować, bo tylko pracą można coś zyskać i mieć satysfakcję – stwierdza pani Maria. Podkreśla, że zawsze uważała, by nikogo nie skrzywdzić. I ma nadzieję, że wśród członkiń KGW w gminie nie znajdzie się osoba, która doznała z jej strony niesprawiedliwości. Koła też były traktowane równo, pieniądze wygrane w konkursach trafiały do wszystkich – nie chciała, żeby były lepsze czy gorsze, bo – jak mówi – każda z koleżanek się starała, jak tylko mogła.

Działałyśmy wspólnie z Julią Jelonek, która pracowała dla tych kół jeszcze więcej niż ja. Ile ona włożyła starań, ile pozyskiwała środków dla KGW! – dodaje z uznaniem pani Maria.

JULIA

– Ja wolę robić, niż opowiadać – przyznaje się pani Julia, która z ramienia Gminnego Związku Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych oraz UG Gdów przez dziesięciolecia koordynowała pracę KGW. Od wielu lat należy do prężnie działającego koła w swoim rodzinnym Pierzchowie.

– Trudno krótko podsumować te 40 lat pracy z KGW – pracy, którą lubiłam i która dawała mi satysfakcję. Koła były moją wielką dumą, a zarazem ogromną radością, a współpraca z koleżankami z KGW – zaszczytem. Wiele dróg przebyłyśmy razem. To był wspaniały czas. Udało nam się opublikować dwie książki kucharskie oraz monografię kół gospodyń z naszej gminy. Dzięki tym wydawnictwom przepisy naszych gospodyń przetrwają przez lata. Najbardziej cenię sobie to, że zawsze dogadywałam się z koleżankami, skutecznie przekonywałam, że mamy się trzymać razem i wspólnie pracować. A to nie było łatwe, bo o ile pracownika można zmobilizować, wydać mu służbowe polecenie, społecznika nie wolno do niczego przymuszać, można go tylko przekonać. I to, dzięki pozytywnemu nastawieniu koleżanek, udawało mi się przez 40 lat – uważa Julia Jelonek. – Ocenę mojej pracy pozostawiam im. Mogę powiedzieć, że starałam się, jak tylko potrafiłam, a nagrodą dla mnie były liczne sukcesy osiągane przez poszczególne KGW. Rozwój Kół zawdzięczamy także bardzo dobrej współpracy z lokalnym samorządem. Dzięki wsparciu, jakie okazywała nam gmina Gdów, a od 18 lat za sprawą jej gospodarza, wójta Zbigniewa Wojasa, KGW tak świetnie prosperują – dodaje.

Pani Julia ma nadzieję, że tak będzie dalej, bo fundament jest solidny, mogą się na nim utrzymać wielopiętrowe nadbudówki działalności.

STANISŁAWA

„Od zarania dziejów” związana jest z KGW pani Stanisława Martyka. Do książnickiego Koła zapisała ją jeszcze jej mama, w roku 1975. Przez jakiś czas działały tam obie, potem została tylko pani Stasia. Nie mogły razem chodzić na spotkania – ktoś musiał pilnować dzieci. – Mama uważała, że ja więcej zyskam na uczestnictwie w zebraniach, bo jestem młodsza, więcej zapamiętam i wdrożę w życie – wspomina pani Stasia.

– W każdym zespole musi być siła, która napędza, nadaje rytm i sens poczynań. Satysfakcją dla mnie była akceptacja Zarządu dla moich pomysłów i wspólna realizacja. Moje drogie koleżanki miały do mnie zaufanie i wiedziały, że jak się czegoś podejmiemy, to wykonamy perfekcyjnie. Gdyby nie wspaniała współpraca z członkiniami – nic bym nie zdziałała – uważa pani Stanisława, która przeszła wszystkie „stopnie wtajemniczenia”, będąc przewodniczącą Koła w Książnicach, działała równolegle w Gminnej Radzie KGW i GZRK i OR w Gdowie.

POWODY DO DUMY

Nasze bohaterki mogą się pochwalić nie tylko dziećmi, lecz i – często dorosłymi – wnukami. Ale mają też swoje inne ukochane „dzieci”.

– Wójt zawsze miał dla nas serce, starał się załatwić wszystko, co akurat było potrzebne: lodówkę, piec, stroje. Dzięki temu udało się w 26 kołach wyposażyć kuchnie, umeblować siedziby, kupić 200 kompletów strojów regionalnych. Uszyłam ich i wyhaftowałam aż 150. Cieszę się, że zostanie po mnie pamięć: to haftowała babcia Marysia. Jestem z tego bardzo dumna – mówi Maria Mleczkowa.

Za swój wielki sukces uważa też uruchomienie „izby etnosmaku” w rodzinnej Niegowici i doprowadzenie do rejestracji przez Ministerstwo Rolnictwa podpłomyka plebańskiego, który jadał ks. Karol Wojtyła – jako produktu regionalnego. – Szło topornie, ale zmieniły się władze, wymagania, warunki. Tylko podpłomyk się nie zmienił – wspomina pani Maria. Osobiście prezentowała ten smakołyk nie tylko w różnych miejscach Polski, ale również w Monachium, w Brukseli, Berlinie, a młodsze koleżanki piekły go nawet w Finlandii.

– „Izba etno smaków” to moja ogromna satysfakcja. Myślę, że dokąd będę żyć, będę ją piastować. Czasem już siły brakuje, ale ludzie z różnych miejsc w Polsce chcą tam mieć warsztaty kulinarne. I jak tu odmówić? A największa radość, gdy widzę, że po takich zajęciach wychodzą zadowoleni, uśmiechnięci – mówi pani Maria.

Pani Stasia też ma powody do dumy. Jeden z nich to izba, powiedzmy – izdebka – regionalna, urządzona w przyziemiu Szkoły Podstawowej w Książnicach. Od roku 2009 dzieci dowiadują się tutaj, jak się robi sery, piecze chleb, jak wygląda maśniczka itd….

Gdy w 1997 r. objęła przewodnictwo książnickiego KGW, zaczęła gromadzić zastawę stołową i sprzęt do wypożyczalni naczyń. Zadbała o wyposażenie kuchni, która służy nie tylko mieszkańcom do dziś. To w niej panie gotują dla gości przybywających np. z Holandii, z Chin, z Włoch i na wszelkie imprezy, takie jak dożynki, jubileusze i spotkania.

Ale najukochańszym „dzieckiem” pani Stasi jest grupa śpiewacza Kumoszki, działająca od 1998 r. – Było nas 10. Starsze uczyły dawnych pieśni, śpiewania gwarą. Po pierwszym występie w Szczyrzycu okazało się, że musimy się jeszcze wiele nauczyć… Najbardziej raził jurorów brak strojów regionalnych i to obniżało nam oceny. Trzeba się było postarać o pieniądze, więc wyprosiłam pożyczkę u strażaków. Kupiłyśmy za nie pierwsze 6 gorsetów, spódnic i bluzek, fartuszki uszyłam sama i na kolejny konkurs już byłyśmy pięknie ubrane… Żałuję, że nie nagrałyśmy płyty, teraz to podpowiem dziewczynom – mówi pani Stanisława.

Bo to jest tak, że każdemu ktoś kiedyś „podpowiedział”. Pani Stasia z ogromnym wzruszeniem wspomina śp. Irenę Woźniak, która przez wiele lat zawiadywała gminnymi KGW i wciągnęła ją do tej pracy. A zaczęło się od… poezji. – Pani Irena lubiła i umiała słuchać ludzi. Imponowała mi kulturą i wiedzą. Przyznała się, że pisze wiersze. Ja też pisałam – to za dużo powiedziane – bazgrałam na jakieś okazje, kleciłam teksty do okolicznościowych piosenek – i tak powstała więź porozumienia. Pani Irena powiedziała, że chciałaby mnie mieć w Gminnym Związku no i w końcu postawiła na swoim. Pojechałam na jedno spotkanie, a zostałam 30 lat.

Ciepło i z uznaniem wspomina panią Irenę także Julia Jelonek. Dzięki jej staraniom wydany został tomik wierszy Ireny Woźniak pt. „Moje myśli”.

Takich dobrych duchów, które przyczyniły się w ciągu dziesięcioleci do rozwoju KGW było więcej – rzecz w tym, że nasz „tercet” nie egzotyczny, lecz jak najbardziej swojski – panie Maria, Julia i Stanisława, chętnie ich słuchały. Teraz same podszeptują młodszym koleżankom, co można jeszcze zrobić, by gminne koła kręciły się nadal. „Babcia Mleczkowa” ma na to receptę. Najważniejsze, żeby zgodnie pracowały i nigdy nie mówiły: ja to zrobiłam, tylko: my zrobiłyśmy. I by się uśmiechały, bo wtedy się wygrywa – doradza.

Barbara Rotter-Stankiewicz

Udostępnij: