WOJCIECH PEREK z Nieznanowic opowiada o swojej winogronowej pasji.
– Jak rozpoczęła się Pana przygoda z uprawą winogron?
– Winnicę w Nieznanowicach mam już od ponad 20 lat, a zamiłowanie do tego pochodzi z dwóch źródeł. Po pierwsze pracowałem przez 3 lata za granicą przy zbiorach winogron, przy okazji poznałem pracę w piwnicy przy produkcji wina. Mogłem tam podglądnąć, jak się wykonuje pewne rzeczy, jak przebiegają kolejne etapy, ale wówczas jeszcze się tym niezbyt interesowałem. To był koniec lat 90. Po kilku latach dostałem od kogoś parę skrzynek winogron. Nie za bardzo miałem pomysł jak je zagospodarować, więc postanowiłem spróbować zrobić wino. Przyznaję, że wyszło paskudne, jak to pierwsze wino własnej produkcji. Wtedy pomyślałem, że można by zasadzić jakieś odmiany winogron, które byłyby lepsze na wino, np. takie, które widziałem w Szwajcarii. Mieliśmy dużo wolnego miejsca, więc zasadziłem pierwsze krzewy.
– W jaki sposób zdobywał Pan wiedzę na temat uprawy winogron?
– Zaopatrzyłem się w literaturę, nie tylko polską, ale także zagraniczną na ten temat i zacząłem przeglądać Internet. Teraz jest znacznie więcej w sieci niż wtedy, ale było to główne źródło wiedzy. Internet ma tę wadę, że większość wiadomości nie jest zbyt dokładnych i trzeba naprawdę bardzo głęboko szukać, aby znaleźć coś wartościowego. A tak naprawdę to własne doświadczenie daje najwięcej wiedzy. Cały czas się uczę, każdego roku przydarza się jakaś przygoda, pojawia się nowy problem lub nowa sytuacja. Można też bazować na wiedzy doświadczonych właścicieli winnic, ale jak zaczynałem, nie było ich w okolicy zbyt wielu. Ci, którzy wtedy mieli winnice, to byli prekursorzy, bo winiarstwo w Polsce nie było popularne. Winnice były bardzo rozpowszechnione w naszym kraju od XIV do XIX wieku, ale później to zamarło i dopiero od początku lat 90. ubiegłego wieku zaczęło się na nowo intensywnie rozwijać.
– Jak duża jest Pana winnica? Ile odmian owoców Pan uprawia?
– Tutaj, w Nieznanowicach, mam około 300 krzaków, a jeszcze pod Lublinem u rodziny, około 100. Mam około 50 różnych odmian winogron. Na wino jest po kilkanaście krzaków jednej odmiany, tak aby można było zrobić jeden baniak, natomiast dużo mam odmian pojedynczych deserowych, każdą inną, aby przez długi okres można było ich kosztować. Różne odmiany dojrzewają w innym terminie, dlatego dzięki różnorodności mogę cieszyć się smakiem owoców przez kilka tygodni. Odkąd mam winnicę, przetestowałem jeszcze około 20 innych odmian, które z różnych powodów usunąłem z mojej uprawy i zastąpiłem innymi, bo okazywało się, że te akurat u mnie się nie sprawdzają. W Polsce trzeba samemu przetestować, który rodzaj w danym regionie będzie najlepszy, natomiast na przykład Francuzi mają takie doświadczenie, że już wiedzą, która odmiana sprawdzi się najlepiej w danym regionie. W Polsce jest to trudne, nie mamy stabilnego klimatu, raz mamy mokre lato, raz suche. Jednego roku jest łagodna zima, a kolejnego mogą być mrozy. Zmiany wpływają na to czy winogrono danej odmiany się uda czy nie. Tak naprawdę trzeba znaleźć szczepy, które poradzą sobie w zmieniających się warunkach.
Ilość winogron, które uprawiam starcza na własny użytek, dla mojej rodziny i do poczęstowania znajomych. Część uprawy przeznaczam na przygotowanie sadzonek, które potem sprzedaję. To trochę rekompensuje mi koszty sprzętów, niezbędnych do wytwarzania wina.
– Jak wygląda rok w winnicy? Czy dużo jest pracy?
– Najwięcej pracy jest przy winobraniu, czyli wczesną jesienią, mniej więcej od połowy września przez około miesiąc. Dojrzałe owoce należy szybko zbierać, bo jak za długo je zostawimy, to zaczynają się psuć. Na bieżąco trzeba je też przetwarzać. Wtedy do pomocy proszę całą rodzinę, bo sam nie dałbym rady. Nie mam sprzętu przetwórczego, ponieważ wino robię na zbyt małą skalę, aby się to opłacało, dlatego potrzeba więcej rąk do pracy. Co więcej, przy uprawie stosuję niewiele chemii, więc nie wszystkie winogrona są ładne i trzeba je przebierać ręcznie. Winogrona, które kupujemy w sklepie, są impregnowane aż do zbiorów. Muszą przetrwać w dobrej kondycji podróż, potem jeszcze magazynowanie i wytrzymać kilka dni w sklepie. Natomiast z winogronami na wino i deserowymi do jedzenia, których używamy w domu jest tak, że musimy na około miesiąc przed zbiorem zaprzestać używania chemii. Inaczej wino nam nie wyjdzie. Jeśli chodzi o winogrona deserowe, po okresie karencji na owocach nie ma już żadnej chemii, więc są zdrowsze.
Wracając do pracy w winnicy, w zimie w zasadzie nie ma dużo roboty. Nie filtruję wina, dlatego co 2 – 3 miesiące muszę zlać je znad osadu, poza tym mam wolne. Praca na winnicy ponownie zaczyna się w połowie marca, kiedy trzeba ją przyciąć. Jeśli mam pomoc, to w trzy osoby schodzi nam parę dni. Można to wydłużyć w czasie, byle zdążyć, zanim rośliny puszczą od nowa soki. W międzyczasie zaczyna się praca w szkółce, trzeba przygotować materiał na sadzonki. Pod koniec kwietnia zaczynają się rozwijać pąki. Jeśli trzeba, zaczynamy opryski i plewimy między roślinami. Na samym początku próbowałem bardzo ekologicznej uprawy bez jakichkolwiek oprysków lub tylko z naturalnych składników, ale to się nie sprawdziło. Jest kilka odmian, które teoretycznie powinny sobie poradzić bez jakiegokolwiek wsparcia i pomocy, ale nie zawsze to się udaje, poza tym tych odmian jest naprawdę bardzo mało. Reszta potrzebuje oprysków, aby była zdrowa. Z zasady: czym odmiana bardziej wartościowa, smaczniejsza i ładniejsza, tym trudniej się ją uprawia.
W lecie zaczyna się przycinanie winnicy, pod koniec czerwca są już tak duże krzewy, że trzeba je co dwa-trzy tygodnie przycinać, żeby nie zrobiła się dżungla. Poza tym należy przerzedzać grona, aby nie obciążać za bardzo krzewów. Na wysokości gron przerywamy też liście, aby był lepszy przewiew, co ma pomóc chronić owoce przed chorobami grzybowymi. Wtedy też ograniczamy już opryski, nie pryskamy zapobiegawczo, bardziej na zasadzie reagowania, jeśli zauważymy jakieś choroby. W połowie sierpnia zakładamy siatki, aby zabezpieczyć owoce przed ptakami. Początek września to już jest próbowanie i oczekiwanie na najlepsze owoce. I tak wkoło. To jest tak jak w rolnictwie, pomylić się można tylko raz do roku. Jeśli coś zawalimy, kolejna próba będzie dopiero za rok.
– Jak dużym obszarem trzeba dysponować, aby w ogóle zacząć myśleć o własnej winnicy?
– To zależy, czy myślimy o sprzedaży wina i biznesie, czy chcemy mieć winnicę tylko na własny użytek. Jeśli chcielibyśmy się utrzymać z winnicy, to trzeba zacząć minimum od hektara. Przy tym dobrze byłoby połączyć uprawę winogron z jakąś agroturystyką lub degustacjami wina, aby mieć dodatkowy dochód, bo w naszym klimacie jeden rok może być bardzo udany, drugi znacznie gorszy. Jeśli chcemy mieć winogrono na własny użytek, nie potrzebujemy tak dużo miejsca. Zależy, ile krzaków chcemy zasadzić. Krzaki sadzimy mniej więcej ok. 1,5 metra od siebie. Z około 10 krzaków przygotujemy 10 do 20 litrów wina. I te 10 krzaków powinno być jednej odmiany. Jeśli chodzi o winogrona do jedzenia, to wystarczy jeden, dwa krzaki jednej odmiany, jak mówiłem polecam tu różnorodność. Dzięki temu możemy mieć świeże owoce od końca sierpnia, kiedy dojrzewają wczesne odmiany, do połowy października.
– Czy często jeździ Pan na spotkania z właścicielami winnic i producentami wina?
– Jest dużo takich spotkań. To świetny sposób na wymianę doświadczeń, ale nie ukrywam, że z nich zrezygnowałem, bo już nie mam czasu. Poza uprawą winorośli pracuję zawodowo, mam rodzinę, dla której chcę mieć czas, i do tego jeszcze gram w dwóch zespołach. Z czegoś trzeba zrezygnować, ja zrezygnowałem z udziału w tych wydarzeniach winiarskich. Nie zawsze wszystko da się pogodzić.
– Co poradziłby Pan tym, którzy chcą zacząć uprawiać winorośl?
– Przede wszystkim kupić dobrej jakości sadzonki, najlepiej od osób, które same uprawiają winogrona. Warto też zapytać np., kiedy i jakie opryski używać, kiedy przycinać krzaki. Dobrze też sięgnąć do literatury fachowej lub poszukać informacji w internecie, choćby na temat cięcia i formowania. To jest bardzo ważne, aby roślina rodziła owoce naprawdę dobrej jakości.
Rozmawiała Iwona Warchał