W 2021 roku mija 50 lat od małżeńskiej przysięgi, którą złożyli sobie państwo Czesława i Stanisław Wcisłowie ze Szczytnik. W jakich realiach przyszło im rozpoczynać wspólne życie? Jak radzili sobie z trudnościami i żyli na co dzień? Co robili, by ich miłość nie wygasła?
– Poznałam go dzięki…autobusowi. Młody człowiek namówił kierowcę, by zatrzymał się i w pochmurny dzień zabrał jednak tę panienkę w niebieskim płaszczu z przystanku. To jednak nie był mój Stasiu, a jego brat – wspomina pani Czesława. – Takie to były czasy, że byłam wtedy przewodniczącą koła młodzieży w Kobylu i jechałam świętować Dzień Kwitnącej Jabłoni. Pogoda była paskudna, więc ucieszyłam się, że autobus się zatrzymał. Podczas rozmowy okazało się, że mój przyszły szwagier ma już wybrankę serca, z którą planuje ślub. Ma jednak także brata, z którym bardzo chętnie mnie pozna, ze Szczytnik. Po raz pierwszy ze Stasiem spotkaliśmy się w Leszczynie, a potem poznawaliśmy się już coraz lepiej. Mąż był wtedy jeszcze pół roku w wojsku ale często pisał listy, służbę zakończył w listopadzie, za pół roku wzięliśmy już ślub i „wzmocniliśmy siły robocze” w gospodarstwie męża. Gdy w moich rodzinnych stronach pytano, gdzie zamieszkamy ze Stasiem po ślubie, mówiłam, że we Wcisłowie, bo w Szczytnikach jest bardzo dużo osób o tym nazwisku.
Ślub i wesele pamiętają bardzo dobrze. Pewnie dlatego, że wyglądały zupełnie inaczej niż te współczesne. To było 10 lipca 1971 r. w kościele w Starym Wiśniczu.
– Suknię uszyła mi bratowa, za co byłam jej bardzo wdzięczna. W dniu ślubu nie spałam od czwartej rano, bo wiedziałam, że będę musiała iść 3 kilometry do fryzjerki – wspomina pani Czesława.
– Nie było limuzyn, więc by dojechać musieliśmy minąć zaprzęgiem z końmi 12 „bram”, a tam dać odpowiednie wkupne, by jechać dalej – dodaje pan Stanisław. – Oczywiście, że nie pamiętam, do jakiej melodii tańczyliśmy na weselu, ale na pewno był to nasz dosłownie pierwszy wspólny taniec. Wcześniej, ze względu na żałobę, nie mieliśmy okazji razem zatańczyć. Weselicho było bardzo fajne, takie wiejskie, nasze, z podłogą na polu, lokalną muzyką i spaniem na strychu, nocą poślubną zresztą też w tym miejscu.
Potem przyszedł czas na codzienne wspólne życie, już razem….
– Nie było łatwo. Ja na rolnictwie się nie znałem, czasem w przeszłości pasałem krowy i tyle. A potem już tylko szkoła, praca, wojsko i kolej… Ale, tak wyszło, takie przeznaczenie, że trzeba było zostać i zamieszkać w rodzinnym domu, już z moją Czesią – mówi pan Stanisław. – Żona skończyła szkołę rolniczą i tak naprawdę to ona lepiej ode mnie znała się na tych rzeczach, zawsze wiedziała, co i kiedy należy zrobić w polu, jak hodować wszystkie te małe i duże zwierzęta, których mieliśmy sporo w naszym gospodarstwie. Dobrze, że zawsze jest lepiej zorganizowana niż ja, bo to ułatwiło wiele spraw. Smacznie gotuje, dba o dom, robi opłaty, jest jakby moją sekretarką, a poza tym to zawsze organizuje wiele rzeczy, jak choćby ostatnią wycieczkę emerytów. Ale wracając do początku – ukończyłem szkołę kolejową i potem pracowałem na kolei. Wspólnie jednak jakoś udawało nam się przez te lata razem prowadzić gospodarstwo i wychować 3 córki, z których jesteśmy bardzo dumni.
Czas płynie nieubłaganie, a dzieci podążają już swoją drogą. Dwie córki są nauczycielkami, a jedna położną. Jest też czterech wnuków i jedna wnuczka.
– Wnuki bardzo lubią grać w tenisa stołowego, odnoszą nawet liczne sukcesy. Pewnie mają to po Czesi, bo ona w młodości też grała w tenisa. Dziś jednak mówi, że już nie zagra, bo paletki nie są już takie jak kiedyś. Najstarszy z wnuków ma już 25 lat, a nam się ciągle wydaje, że to my jeszcze ciągle mamy te 25 lat – zwierza się pan Stanisław.
O pięknych chwilach i upływie czasu przypominają rodzinne zdjęcia na ścianie, w albumach i te luzem.
– Mamy fotografie z poszczególnych rocznic ślubu oraz naszych dzieci i wnuków. Z 25-lecia nie mamy zdjęć, za to z kolejnych jubileuszy jest ich coraz więcej. W ogóle jest ich całkiem sporo, bo lubimy mieć takie pamiątki. Porządkujemy je siedząc przy kominku jesienią i zimą, gdy wieczory są długie. Te zdjęcia pokazują nam, jak dużo przez te lata się u nas działo – zauważa pan Stanisław. – Żona zawsze lubiła prace społeczne, zresztą ja także. Pomagaliśmy przy budowie kaplicy w 1985 roku, gdy było i gospodarstwo i małe dzieci i moja praca na kolei. Dzięki przychylności sponsorów, udało nam się wyremontować w 2012 roku kapliczkę mojego patrona – świętego Stanisława, który przed laty wykupił Szczytniki. Cieszę się, że mieszkańcom spodobał się mój pomysł, bo po renowacji kapliczka przy wjeździe do Szczytnik wygląda naprawdę bardzo dobrze. 8 maja zawsze odprawiana jest przy niej msza św., tak było nawet w czasie stanu wojennego i mam nadzieję, że będzie zawsze.
Od pewnego czasu państwo Wcisłowie mieszkają już sami.
– Jest zupełnie inaczej niż przed laty, gdy w domu słychać było radosne głosy naszych małych dziewczynek. Kiedyś była tylko – jak to mówią –„praca, robota i dzieci”, a teraz jest więcej czasu na odpoczynek i modlitwę. Lubimy śpiewać ludowe piosenki, a w maju – majówki, właśnie przy tej kapliczce świętego Stanisława, zawsze przychodzi na nie około 30 osób, a ja przygrywam melodie na akordeonie, tak jak umiem najlepiej – opowiada pan Stanisław. – Był taki czas, że przez 7 lat nawet „studiowaliśmy” na Uniwersytecie Trzeciego Wieku w Gdowie, a potem już w jego filii w Czyżowie, do którego mamy piechotą zaledwie 10 minut. Cieszymy się, że jako seniorzy możemy się jeszcze dowiedzieć i nauczyć czegoś nowego na tej nietypowej uczelni. A że wolnego czasu jest teraz więcej niż kiedyś, pojechaliśmy też do sanatorium, chodzimy na różne spotkania i często jeździmy na wycieczki. Byliśmy w Ludźmierzu i Pasierbcu, a ostatnio w Sandomierzu. Oczywiście z tych wyjazdów, oprócz wspomnień, przywozimy kolejne zdjęcia do naszych albumów.
I tak państwu Czesławie i Stanisławowi Wcisłom minęło razem pół wieku, w co aż trudno nawet im samym uwierzyć.
– Nasze Złote Gody świętowaliśmy razem z innymi parami małżeńskimi z gminy Gdów, podczas uroczystości 23 listopada 2021 r. – kontynuuje pan Stanisław. Bardzo nam się to podobało. Zawsze mieliśmy dobre zdanie o gminie i jej działaniach, tu także byliśmy pod wielkim wrażeniem, że wszystko było tak ładnie zorganizowane. Zostaliśmy odznaczeni medalem od Prezydenta RP, były życzenia od władz gminy, kwiaty, toast a potem oczywiście rozmowy i wspomnienia młodzieńczych lat. Był też marsz weselny, a po nim muzyka i tańce, a my chętnie potańczylibyśmy, gdyby nas nie bolały nogi, tak jak bolą. Z tej okazji przyjęliśmy także życzenia i kwiaty od Koła Emerytów i Rencistów w Wieliczce. W prezencie od rodziny natomiast wyjechaliśmy do Murzasichla, nawet nie umiemy opowiedzieć, jak tam było wtedy pięknie jesienią. Taki jubileusz to okazja do rozmyślań. Zawsze dziękujemy Bogu za zdrowie i błogosławieństwo. Przez te lata towarzyszy nam obraz Matki Bożej Gidelskiej, który Czesia otrzymała w wianie oraz piosenka do gidelskiej Pani, mająca aż 30 zwrotek. Nie umiemy ich na pamięć, ale mamy zapisane i śpiewamy je sobie razem od czasu do czasu. Poza tym, kiedyś Ojciec Święty Jan Paweł II, jeszcze jako biskup krakowski, przyjeżdżał do parafii Brzezie i to on osobiście mnie bierzmował. Mam wrażenie, że czuję ten krzyżyk na czole do dziś i to on dodaje mi siły na co dzień przez tyle lat mojego małżeństwa – mówi pan Stanisław.
Przed Jubilatami kolejne lata, kolejne święta. I najbliższa Wigilia, którą spędzą w rodzinnym gronie.
– Już od początku grudnia Stasiu pomaga świętemu Mikołajowi w roznoszeniu prezentów. W Wigilię tradycyjnie będzie wieczerza oraz spotkanie rodzinne. Każda z naszych córek chce nas i całą rodzinę w tym dniu ugościć, więc od lat tak robimy, że co roku wieczerza jest u innej córki, a potem u nas i tak co 4 lata – mówi pani Czesława. – Jak zawsze tradycyjnie pokolędujemy, a potem wieczorem pójdziemy na krótki spacer i oglądniemy choinki w oknach, co robimy od wielu lat. Jeśli zdrowie pozwoli, oczywiście pójdziemy na pasterkę.
A świąteczne życzenia? Pani Czesława i pan Stanisław zgodnie twierdzą, że oprócz zdrowia nie potrzebują niczego. – Wszystko mamy, a jak nam będzie czegoś z życiu brakować, to dadzą nam to nasze dzieci. Jak w każdym małżeństwie bywało różnie, ale my nie potrafimy się gniewać – dodaje pani Czesława. – Zawsze wspieramy się wzajemnie jak najlepiej potrafimy, każdy robi co umie najlepiej i to pomogło nam przetrwać w miłości i w zgodzie tyle lat i tyle wydarzeń. I mamy nadzieję, i tego sobie życzymy, że pozwoli na dalsze chwile razem, ciągle w zgodzie. Oczywiście bywało jak w tej piosence „Przeżyłem z tobą tyle lat, choć w oczy wiał mi nie raz wiatr”. Ale my dalej się wspieramy i ciągle się kochamy. I tak sobie myślimy, że teraz, gdy już wychowaliśmy nasze dzieci, a zdrowie nam dopisuje, to moglibyśmy sobie jeszcze tak razem trochę pożyć. Daj Boże, oby jak najdłużej.
Maria Jelonek-Bankowicz