– Polowanie to właściwie spotkanie towarzyskie – opowiada nam prezes zarządu Koła Łowieckiego Raba MAREK SZWARCZYŃSKI. Potakuje mu, uśmiechając się, HENRYK SUROWIEC, który pełni funkcję sekretarza, nostalgicznie wracając wspomnieniami do swojego pierwszego polowania.
– W tym roku świętowaliście 70-lecie założenia Koła Łowieckiego Raba. Jak wyglądały jego początki?
Marek Szwarczyński: – Koło powstało w 1953 roku na podstawie prawa o stowarzyszeniach, a pierwszymi członkami i założycielami jednocześnie byli Leopold Jamka, Stanisław Musiał oraz Stanisław Zięba. Wcześniej działali pojedynczo na dzierżawionych przez siebie terenach, lecz późniejsza zmiana prawa wymagała zawiązania koła łowieckiego. W latach 70. i 80. życie koła toczyło się wokół kuźni Mieczysława Zięby w Gdowie, od spotkań towarzyskich po biesiady przed i po polowaniu.
Henryk Surowiec: – Warto wspomnieć, że teren dzierżawiony obejmuje obecnie 460 hektarów, w tym 23% to są tereny leśne (Hucisko, Kędzierzynka) i 7% pól uprawnych wraz z sadami. Liczymy, że straciliśmy około 30% terenów ze względu na urbanizację i zachłanność człowieka.
– Jak zaczęła się współpraca Panów z kołem?
Henryk Surowiec: – Moja historia sięga lat 80. Syn jednego z założycieli koła, a potem rodzinnie wujek mojej żony – Mieczysław Zięba zaproponował mi przy wigilijnym stole, żebym wstąpił do koła łowieckiego. Było to dla mnie nietypowe, dlatego że byłem młodym człowiekiem po studiach, a dodatkowo w mojej rodzinie nie było tradycji polowania. Za zachętą wujka i ówczesnego łowczego Aleksandra Ciężarka udałem się na zbiórkę myśliwską nad Rabę. Pamiętam, że przy kolejnym spotkaniu wyraziłem zainteresowanie przystąpieniem do koła. Potem przydzielono mi opiekuna – już dziś nieżyjącego – Władysława Jamkę. Po zaliczeniu stażu ukończyłem kursy myśliwego i selekcjonera, dzięki czemu stałem się prawowitym członkiem koła i Polskiego Związku Łowieckiego.
Marek Szwarczyński: – Z łowiectwem zetknąłem się w latach 60, lecz naprawdę już od najmłodszych lat interesowała mnie przyroda. Brat mojej babci, który był myśliwym, zaproponował mi, żebym wziął udział w polowaniu zbiorowym jako naganiacz. Naganiacze idą w stronę myśliwych i napędzają zwierzynę. Po tym pierwszym polowaniu wiedziałem, co będę robił w życiu. Z początkiem 1987 roku zostałem członkiem PZŁ i Koła Łowieckiego Raba. To dziecięce marzenie zostało spełnione.
– Na czym polega gospodarka łowiecka?
Marek Szwarczyński: – Inaczej to hodowla poprzez ochranianie, stwarzanie warunków do życia dla dzikich zwierząt, opracowywanie strategii eliminacji zwierząt szkodliwych np. kotów czy psów chodzących po łowisku. Polega na utrzymaniu w równowadze populacji dzikich zwierząt, które wyrządzają szkody w stosunku do rolników, którzy oczekują konkretnych przychodów ze swoich upraw. W poszczególnych miejscach innych niż Raba jest również potrzeba tworzenia sztucznych wodopojów w odpowiedzi na pustynnienie krajobrazu. Według zaleceń Państwowej Inspekcji Weterynaryjnej trzeba zaniechać polowanie w celu likwidacji np. ognisk wścieklizny oraz informować społeczność lokalną. Gospodarka łowiecka służy pozyskiwaniu nadmiarowej liczby zwierząt w związku z szkodami łowieckimi.
Henryk Surowiec: – W zimie staramy się dokarmiać głównie ptactwo. Bażanty korzystają z karmy wysokobiałkowej, co pozytywnie wpływa na ich okres rozrodczy na wiosnę. Właściwie to większość drobnych ptaków pożywia się tą karmą. Koło Łowieckie rocznie zakupuje paszę w postaci kukurydzy, ale także ziarna i sól. Dzikie zwierzęta potrzebują mikroelementów z soli, dlatego powstają lizawki.
– Czym jest plan łowiecki?
Marek Szwarczyński: – To nałożony na nas przez Lasy Państwowe obowiązek, polegający na odstrzeleniu konkretnej liczby danego gatunku. Osobiście nie zgadzam się z ilościami, które narzuca nam Państwowa Inspekcja Weterynaryjna w związku z afrykańskim pomorem świń (ASF). Te biedne dziki są odstrzeliwane tylko dlatego, że nikt nie potrafi zdyscyplinować rolników, by chronili swoją trzodę chlewną w odpowiedni sposób. Odpowiedzialność została zrzucona na dziką zwierzynę, dlatego jest bezwzględny obowiązek ją redukować.
Henryk Surowiec: – Właściwie nie mamy większego wpływu na plan łowiecki, ponieważ jesteśmy tylko wykonawcami zleconych zadań. Zwykle ilości zwierzyny do odstrzelenia są zwiększane przy zatwierdzaniu planu łowieckiego przez Lasy Państwowe, choć my je zmniejszamy. Jeśli go nie wykonamy, ponosimy odpowiedzialność finansową.
– Z jakim odbiorem mieszkańców i rolników się spotykacie?
Marek Szwarczyński: – Z moich doświadczeń wynika, że kilka procent rolników może mieć do nas zastrzeżenia. Najczęściej ci z terenem do 1-1,5 hektara nie wykazują zrozumienia dla naszych działań i nie mają szacunku do dzikiej zwierzyny, a z powodu szkód domagają się od nas całkowitej jej eliminacji. Natomiast największe pretensje ma do nas ludność napływowa z większych miast, która nie miała żadnego kontaktu z gospodarstwem wiejskim.
Henryk Surowiec: – Negatywne opinie o naszym środowisku wynikają, jak mniemam, ze znikomej edukacji na temat myślistwa i łowiectwa. W mediach prezentowani jesteśmy w złym świetle bez zrozumienia naszych motywacji.
Marek Szwarczyński: – Zakres materiału edukacyjnego na temat rodzimej przyrody jest w szkołach marginalny. Młodzież powinna wynosić praktyczną wiedzę o podstawowych gatunkach zwierząt, ptaków, drzew, zbóż.
– Powszechnie panuje stereotyp, że łowiectwo jest przeznaczone wyłącznie dla mężczyzn. Jak jest w rzeczywistości?
Marek Szwarczyński: – W latach 20. ubiegłego wieku i wcześniej wiele kobiet polowało, ponieważ był to sposób na spędzenie wolnego czasu przez arystokrację i szlachtę. Po wojnie się to zmieniło, inne warstwy społeczne zaczęły się zajmować łowiectwem, lecz nie było już na miejsca na „kobiety Diany” – pochodzące z wyższej sfery, które polowały. W tym środowisku zaczęli do lat 70. dominować członkowie milicji, wojska czy służb bezpieczeństwa Od lat 80. ponownie była kultywowana tradycja łowiecka, co wiązało się z ponownym udziałem kobiet w polowaniu. W strukturach kół łowieckich odsetek kobiet szacuję się od 5-7% w całej Polsce.
Henryk Surowiec: – W Kole Łowieckim Raba mamy obecnie pierwszą kobietę i myślę, że będzie ich przybywać coraz więcej, bo jest to kwestia temperamentu. Polowanie łączy się z wielkim stresem, a samo zabicie zwierzęcia jest dla nas trudnym momentem. Trzeba mieć świadomość, że kuli się nie zawróci. Łowiectwo także wymaga większej sprawności fizycznej i mięśniowej. Trzeba znaleźć w sobie odrobinę twardości i obojętności, żeby pociągnąć za spust.
– Czy każdy z myśliwych na łowisku musi strzelać?
Marek Szwarczyński: Z pełnym szacunkiem odnosimy się do osób w naszych szeregach, która nie chcą strzelać i nie mają takiego obowiązku. Mamy kolegów, którzy z zasady nie strzelają do konkretnego gatunku zwierzęcia.
– Czy nadal istnieje tradycja, że po polowaniu zbiorowym, podczas pokotu oddaje się hołd zabitym zwierzętom?
Marek Szwarczyński: – Jest to wpisane w zasady etyki. Pokot polega na ułożeniu wszystkich pozyskanych na polowaniu sztuk zwierzyny odstrzelonej na łowisku. Gatunki są układane zgodnie z hierarchią od najważniejszych do mniej ważnych. Każda sztuka musi leżeć na prawym boku. Rana zwierzęcia powinna być opatrzona „złomem”, czyli gałązką jedliny. Na końcu polowania myśliwi oddając hołd zwierzynie, zdejmują nakrycia głowy. Transport zwierzyny, która oddała nam ciało, ma się odbywać z szacunkiem.
– Jaka dziczyzna smakuje najlepiej?
Marek Szwarczyński: – Kwestia gustu, dla mnie każda jest pyszna. Na pierwszym miejscu jest dla mnie dzik, a potem zając i sarna. W smaku nie ma żadnego porównania z hodowaną sztuką. Wolę dziczyznę niż np. kurczaka. Warto spróbować polędwiczki z jelenia, tatara z sarniny.
Henryk Surowiec: – Dziczyzna jest zdrowa do spożycia pod względem zawartości tłuszczu czy nawet białka. Fantastycznie smakuje rosół z bażanta. Ciekawa w smaku również jest kiełbasa z dzika. Na pewno nie można przesadzić z przyprawami i solą podczas przygotowywania dziczyzny.
Rozmawiała: Gabriela Stoch