
Nareszcie świeci słońce – czasem aż za bardzo – i można uwierzyć, że wszystko jest w porządku. Maseczki obowiązują tylko wyjątkowo, odsłoniliśmy twarze i namiętnie korzystamy z wolności, nadrabiając przerwę w życiu towarzyskim, podróżowaniu, imprezowaniu na małą i wielką skalę. Wszyscy mają nadzieję, że to nie tylko przerwa w epidemii, ale jej koniec. Nie widać natomiast końca wojny w Ukrainie – że jednak przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka, przez cztery miesiące zdążyliśmy się w pewnym sensie przyzwyczaić do sytuacji. Dotyczy to również niektórych z naszych ukraińskich gości, którzy wracają do swoich domów, chociaż nadal nie wiadomo, co ich tam czeka.
Wszyscy Europejczycy – i nie tylko – wiedzą natomiast, że czeka ich zaciskanie pasa, co wymusza to inflacja. Może jeszcze całkiem to do nas nie dotarło, ale przed podwyżkami cen nie ma ucieczki. Ci, którzy mają do dyspozycji kawałek ziemi, przynajmniej mogą się jakoś bronić – zasieją, zasadzą i może wyrośnie. O ile nie zjedzą paskudne ślimaki, wszędobylskie mrówki, mszyce, nie zaleje ulewa, nie spali słońce i nie połamie wicher…
Wiem, że nie brzmi to optymistycznie, ale takie czasy. Możemy tylko „robić swoje” i cieszyć się każdym dniem.
Barbara Rotter-Stankiewicz