Zabytek pełen uroku

– Przygodę w tym miejscu zaczęliśmy od zera. Poświęciliśmy wszystko. Przyjechaliśmy z trzema psiakami, zajęliśmy jeden pokój na piętrze, a do dyspozycji mieliśmy tylko jedną elektryczną płytkę, w dodatku ustawioną na cegłach. Do działania dopingowała nas jednak ogromna miłość do rodziny, do tradycji. I ona zwyciężyła, przez co absolutnie nie żałujemy ani jednego dnia – zdradza pan Krzysztof Tyl.

Ukochane miejsce na ziemi

Co by było gdyby?… To pytanie, które nieodzownie towarzyszy w życiu każdemu człowiekowi. Co by było, gdyby udało nam się odzyskać rodzinne dziedzictwo? Co by było, gdybyśmy to my musieli rzucić wszystko i poukładać sobie życie od nowa w całkiem obcym miejscu? Z takimi pytaniami parę lat temu musieli zmierzyć się Aneta i Krzysztof Tylowie. Para archeologów, która nie zamierzała czekać, tylko działać. Kiedy po długiej batalii ich rodzinie udało się w końcu odzyskać utracone dziedzictwo, nie zastanawiali się długo nad decyzją. Sprzedali prowadzone przez 13 lat gospodarstwo agroturystyczne w Górach Izerskich, niedaleko Zamku Czocha i poświęcili się całkowicie nowemu miejscu, otaczając je opieką.

– Mocno zaangażowaliśmy się w walkę o odzyskanie dworu, dlatego z ogromnym wzruszeniem przyjęliśmy informację o pozytywnym zakończeniu tej sagi sądowej. Kiedy przyjechaliśmy tam w czerwcu, mieliśmy łzy w oczach. Kochamy to miejsce – podkreślają właściciele. – To nie jest jakiś obcy dom, to dom rodzinny, o długiej historii i tradycji.

A zaczęło się tak…

Dwór Feillów to miejsce, które niewątpliwie zachwyci każdego – o specyficznej lokalizacji na górze, nad Doliną Raby, z doskonałym widokiem na okolice i śladami istnienia już w średniowieczu. W ręce rodziny pana Krzysztofa, Wólka Zręczycka, jak i zresztą same Zręczyce i Zagórzany, weszły w połowie XIX w. Stało się tak za sprawą Rudolfa Feilla, a przede wszystkim jego żony Anny Józefy Olszańskiej. Odziedziczyła ona browary pod Wiedniem w miejscowości Wiener Neudorf, a następnie sprzedała je, dzięki czemu małżonkowie mogli osiedlić się w Polsce i z czasem kupić posiadłość od rodziny Przychockich. Z biegiem lat Anna Józefa podzieliła majątek pomiędzy trzech synów. W Zręczycach osiedlił się Aleksander, Zagórzany przejął Rudolf, a Antoni wraz z matką pozostał na Wólce Zręczyckiej.

Z Antonim wiąże się najnowsze odkrycie państwa Tylów. Dopiero wiosną tego roku udało się im rozszyfrować ciekawe inicjały wyryte na przydrożnej, ale przynależącej do nich kapliczce. Należą one do Wincenta i Joanny Nepomuceny Pirkl, czyli rodziców pierwszej żony Antoniego – Ludmiły Pirkl. Jak przypuszczają obecni właściciele dworku, to właśnie oni ufundowali tę kapliczkę, w związku ze śmiercią swoich nowo narodzonych wnuków. W końcu jednak Antoni i Ludmiła doczekali się córki – Józefy.

Niestety Ludmiła zmarła, a Antoni pojął za żonę 19-letnią Malwinę Jurzykowską, z którą doczekał się aż 5 dzieci – Malwiny (prababci pana Krzysztofa), Kamili, Stefana, Antoniego i Ernesta. W 1912 r. Antoni zmarł na grypę hiszpankę, pozostawiając żonę z gromadką dzieci. Rodzina musiała sama radzić sobie na gospodarstwie rolnym. Z czasem Ernest wyjechał na Kujawy, Antoni ożenił się z artystką malarką Stefanią Bujańską, Stefania zmarła na raka, a Malwina wyszła za mąż za Władysława Jenknera z Zalesian i jako jedyna ze swojego rodzeństwa doczekała się potomstwa, a dokładniej – córki Ewy.

Pożar, wojna i komuna

Niestety w 1932 r. od uderzenia pioruna dwór całkowicie spłonął. Na szczęście natychmiast po tej tragedii jego odbudowy podjął się mąż Malwiny – Władysław, który z wykształcenia był inżynierem budownictwa. To, co obecnie oglądamy, możemy zawdzięczać właśnie jego projektowi i wykonaniu. Po starym dworze została jedynie część podmurówki i piwnica.

Wybuch II wojny światowej niewątpliwie wprowadził w historię dworu wiele zamieszania. W 1939 r. w okolicach Podolan toczyły się walki, bronił się nawet oddział Wojska Polskiego. We dworze dokonało się wówczas wiele zniszczeń, popalono część budynków czy stodół na terenie folwarku, a w okresie okupacji stał on się zapleczem miejscowej partyzantki. W tym czasie ważną funkcję pełnił również „dom na Rasikach”, czyli dom Antoniego, wybudowany w lesie w stylu bawarskim dla żony – Stefanii Bujańskiej. Funkcjonował tam szpital partyzancki. Niestety przetrwał on tylko do 1944 r., ponieważ został najechany przez oddział ukraiński, wysłany przez przywódców niemieckich, doszczętnie spalony i zrównany z ziemią.

Po wojnie, wskutek zmian ustrojowych władze polskie wyrzuciły mieszkańców dworu z ich własnego domu, a majątek uległ rabunkowi. Rodzina Jenknerów musiała wyjechać. Zatrzymali się chwilowo w Krakowie, a potem wyruszyli na zachód, gdzie Władysław znalazł pracę przy odbudowie linii kolejowych i głównego dworca we Wrocławiu. Dwór w Woli Zręczyckiej przez wiele lat był domem wypoczynkowym pracowników Politechniki Krakowskiej, potem pensjonatem.

Rodzina nigdy nie pogodziła się z utratą majątku na Woli. Dopiero w 2013 r., po blisko 25-letnich staraniach, decyzją NSA majątek został przekazany z powrotem prawowitym spadkobiercom.

Jest też muzeum

– Decyzja była jedna. Porzuciliśmy całe swoje dotychczasowe życie, żeby zachować pamięć o tym niezwykłym miejscu. Nie było łatwo, bo po opuszczeniu budynku przez funkcjonujący tam pensjonat, przez parę lat stał on pusty i nieużywany. Zwrócony nam został w dramatycznym stanie i wymagał natychmiastowego remontu. Nie mieliśmy na tyle środków, żeby wyremontować wszystko od razu, dlatego co roku powolutku robiona jest renowacja i rewitalizacja – mówi Krzysztof Tyl.

Na terenie obiektu działa również Muzeum Dwór Feillów. Możemy oglądać tam wystawę stałą, poświęconą młodopolskiej artystce-malarce Stefanii Feill, której prace szczęśliwie zachowały się w domu babci obecnego właściciela i mogą być teraz wyeksponowane. Dzięki podjęciu współpracy z firmami, które zajmują się organizacją wesel, udostępniane przez właścicieli dworu miejsce cieszy się ogromnym zainteresowaniem. Obecnie trwa tam intensywny sezon turystyczny, który kończy się dopiero pod koniec września. Dlatego na oglądanie dworku i wysłuchanie niezwykłej historii rodzinnej trzeba się wcześniej umówić.

Historia dworu i rodziny Feillów dowodzi, że nigdy nie wolno tracić wiary w szczęśliwe zakończenie. Jak podkreśla pani Aneta Tyl – czasami trzeba zdać się na los, po prostu zaufać. Mówi: Wszystkie – a najbardziej emocjonalne – argumenty przemawiały za tym, że powinniśmy się tu przeprowadzić. Każdego dnia obdarzamy ten dwór uczuciem i nadajemy mu swoistą magię, bo przecież to właśnie ludzie tworzą magię miejsca, czyniąc je niepowtarzalnym.

Wiktoria Bęben

Udostępnij: